Serwisy streamingowe skutecznie zmieniły sposób, w jaki korzystamy z muzyki oraz filmów. Pozwalają ograniczyć zjawisko piractwa medialnego do minimum, dając szansę użytkownikom na korzystanie z legalnych źródeł za niską i sensowną opłatą. Pomysł abonamentów spodobał się też firmom działającym w innych branżach, w tym automotive – pozostaje pytanie, czy wcielanie go w życie ma sens?
Na czym polegają abonamenty w samochodach? Kontrowersyjny pomysł BMW
Abonamenty w branży motoryzacyjnej nie istnieją od wczoraj. Zainteresowani nowymi modelami samochodów często decydują się na wypożyczenie auta w postaci leasingu. Są wtedy zobowiązani do uiszczania opłat ratalnych i po minięciu określonego czasu zyskują możliwość całkowitego wykupu pojazdu, aby zyskać do niego prawa własnościowe. To całkiem sensowny model biznesowy, który jest korzystny dla obu stron – zarówno producentów, jak i nabywców.
Nie to jest jednak tematem dzisiejszego artykułu – BMW poszło o krok dalej. Przedstawiciele firmy doszli do wniosku, że zamieszczą w produkowanych samochodach akcesoria, do których dostęp zyskają jedynie ci, którzy będą uiszczać regularnie opłaty. Chciałbyś mieć podgrzewane fotele albo korzystać z asystenta świateł drogowych? A do tego wzbogacić pojazd o systemy wspomagające jazdę? Pewnie, możesz. Za jedyne 295 zł miesięcznie. Faktura zostanie wysłana elektronicznie.
Aktywacja tempomatu kosztuje 3999 zł, a jeżeli znudzi Ci się dźwięk silnika zamontowanego w Twoim rodzinnym kombi, to możesz wgrać pakiet nowych dźwięków za 680 zł. Cały czas mowa o akcesoriach i rozwiązaniach, które są już zamontowane oraz zainstalowane w danym pojeździe, ale są blokowane przez oprogramowanie. Sprytniejsi dojdą do wniosku, że oszczędniejszym rozwiązaniem będzie wycieczka do lokalnego mechanika, wręczenie butelki alkoholu i cieszenie się wszystkimi funkcjami za ułamek ceny. Ostatecznie zapłacą jednak więcej, bo stracą wtedy gwarancję producenta i prawa do serwisowania auta w ASO.
BMW stanowi przykład dla innych
Nie da się ukryć, że powyższe rozwiązanie jest sposobem na generowanie wysokiego, dodatkowego zysku. Przykład z BMW biorą inne wielkie marki, takie jak Audi i Mercedes-Benz. To naturalna kolej rzeczy – jeżeli coś sprawdza się w przypadku konkurencji, to czemu by nie skorzystać z tego samego rozwiązania? Tym sposobem za 7 zł miesięcznie użytkownicy pojazdów tych marek mogą wykupić cyfrowy ogranicznik prędkości, który powoduje, że samochód będzie poruszać się maksymalnie 120 km/h.
Muszę przyznać, że słysząc o tych pomysłach i rozwiązaniach, czułem się wewnętrznie rozdarty. Zresztą nie tylko ja – przeglądając różne fora dyskusyjne, zauważyłem, że kierowcy są podzieleni. Niektórzy uważają, że podgrzewana kierownica i tak jest im potrzebna tylko przez jeden tydzień w roku, akurat podczas zimowego wyjazdu w Alpy. Inni twierdzą, że to metoda, która powstaje po to, aby pokazać, że rzeczy, które kupujemy, nie są tak naprawdę nasze i nigdy nie będą. Trudno odmówić racji i jednej, i drugiej grupie.
Dyskusyjna pozostaje jeszcze jedna kwestia: jeżeli korporacje spotkają się z aprobatą wśród klientów, to jak będzie wyglądać ich następny krok?
Samoprowadzące się pojazdy – dylemat moralny
Abonamenty w autach nie miałyby prawa stać się rzeczywistością, gdyby nie postęp technologiczny. W latach 90., gdy internet nie był jeszcze tak popularny, takie rozwiązanie zupełnie by się nie sprawdziło – komu chciałoby się jeździć co miesiąc do serwisu, aby odblokować tempomat na 30 dni? Jestem przekonany, że jedynie kierowcom zawodowym.
Ostatnio popularny temat – nadzwyczaj szybki rozwój sztucznej inteligencji. A.I. nie jest aż taką nowością w świecie motoryzacji. Pojazdy Tesla są w stanie jechać bez aktywnego udziału kierowcy już od kilku dobrych lat. Samoprowadzące się samochody budzą jednak wiele kontrowersji, głównie za sprawą tzw. dylematu wagonika.
Dylemat wagonika
W oryginalnej wersji eksperymentu człowiek stojący na środku ulicy, tuż obok zwrotnicy torowej, musi podjąć trudną decyzję. Jest biernym obserwatorem. Widzi, że z naprzeciwka zbliża się tramwaj dojeżdżający do rozwidlenia dwóch dróg, na których leżą odpowiednio jedna i pięć skrępowanych, niemogących się poruszyć, osób.
Decydent ma do wyboru albo pozostać obojętnym, a tym samym pozwolić na śmierć większej grupy, albo chwycić za zwrotnicę, wykonać nią ruch samemu i poświęcić jedno życie ludzkie (w imię większego dobra).
Problem etyczny polega na tym, że jeżeli sprawdzany zdecyduje się na dotknięcie wajchy, będzie odpowiedzialny w sposób bezpośredni za śmierć. Decyzja o pozostaniu biernym, chociaż prowadzi do większej straty, pozwala mu pozostać niewinnym, zyskać czyste sumienie – a przynajmniej tak jest w teorii, bo podejrzewam, że i tak dobre kilka lub kilkadziesiąt lat zajęłoby mu wyleczenie się z PTSD.
Dylemat wagonika – stanowisko branży motoryzacyjnej
Teoria teorią, a praktyka praktyką – jako czytelnicy mamy to szczęście, że jesteśmy w stanie usiąść, zamyślić się i prowadzić ze sobą wewnętrzną dyskusję na temat poprawnego rozwiązania tego problemu (chociaż jestem przekonany, że takie nie istnieje). Dodam, co bardzo ważne, że nie ograniczają nas limity czasowe. Rzeczywistość wygląda jednak inaczej. Gdyby teoretyczne wydarzenie przestało być teoretyczne, to na podjęcie jakiejkolwiek decyzji pechowcy mieliby co najwyżej kilka sekund.
Nie przytaczam tego ciekawego eksperymentu społecznego bez powodu. Przed takim wyborem, niestety, prędzej czy później będzie musiała stanąć sztuczna inteligencja prowadząca pojazd. Skierować auto na pobliskie drzewo, tym samym zabijając pasażera znajdującego się w środku, ale uratować piątkę małych dzieci, które wtargnęły na jezdnię wbrew obowiązującym przepisom drogowym, czy nie robić nic i czekać na dalszy rozwój wypadków?
To rodzi jeszcze więcej pytań: czy chciałbyś wydać ćwierć miliona PLN na pojazd, który w kryzysowej sytuacji wolałby poświęcić Twoje życie na rzecz kogoś, kogo nie znasz? Jeżeli dojdzie do wypadku samochodowego, w którym ktoś umrze, to kto poniesie konsekwencje prawne: firma czy kierowca? A może samo auto?
Mercedes-Benz wydało w tej sprawie jawny, jasny i kontrowersyjny komunikat. Ich samochody potraktują priorytetowo życie znajdujących się na pokładzie.
Czy auta marki Tesla podejmują decyzje za kierowcę?
Na różnych stronach internetowych rozgłos zyskuje zdjęcie z grupy społecznościowej Facebook nazwanej „Tesla Owners Utah”. Zawiera długi opis zamieszczony przez publikującego, sugerujący, że pojazd Tesla został odebrany właścicielowi przez komornika z powodu nieuiszczania opłat ratalnych, a we wszystkim pomogła firma należąca do Elona Muska.
Samochód, posiadający dostęp do internetu, został:
- namierzony za pomogą GPS;
- przywołany zdalnie na bliską odległość;
- odblokowany, aby ułatwić proces rekwizycyjny.
Na chwilę obecną nie wiadomo, czy sytuacja ta wydarzyła się naprawdę, czy jest jedynie próbą żartu. Trzeba przyznać, że niezależnie od powodu, skłania ona do kolejnej dyskusji na temat tego, czy Tesla ma prawo postępować w ten sposób? Czy nie jest to decyzja, którą powinni podjąć przedstawiciele policji oraz sądu?
Podobne kontrowersje wzbudzała także aktualizacja systemu komputera pokładowego, która umożliwiała automatyczną diagnozę pojazdu oraz zamówienie potrzebnych części wymiennych. Szybko okazało się jednak, że wyskakujące okienko z powiadomieniem dało się wyłączyć, a nadchodząca płatność potrzebowała i tak zatwierdzenia przez właściciela.
Dlaczego producentom samochodów opłaca się wydawać te same modele aut i blokować dostęp do zamontowanych w nich akcesoriów
To ciekawe zagadnienie. Muszę przyznać, że sam zastanawiałem się nad tym dłuższą chwilę. Dlaczego producentom opłaca się wydawać pieniądze na dodatkowe wyposażenie samochodu, jeżeli część nabywców nigdy nie zdecyduje się na wykupienie abonamentu pozwalającego na skorzystanie z niego? To w teorii przecież oznacza inwestycję, która się nie zwróci.
Gdyby tak jednak było, to nikt z zarządu korporacji automotive by się na to nie zdecydował. Okazuje się, że takie działanie, nie tylko pozwoli wygenerować dodatkowy zysk, ale także… oszczędzić podczas procesu wytwarzania aut.
Działaniem bardziej opłacalnym jest stworzenie jednej, stałej linii produkcyjnej, która nie ma żadnych innych zmiennych oprócz kilku, które mają podobne, ale różniące się zadania wymagające dodatkowych rozwiązań. Dla branży motoryzacyjnej to sytuacja typu win-win.
Nie wiem, czy jestem w stanie powiedzieć jednoznacznie, że rynek samochodowy zmierza w dobrym lub w złym kierunku. Wiem jednak za to, że następne lata będą kluczowe, abym mógł zająć konkretne stanowisko. A Ty? Masz już jakieś przemyślenia, którymi chciałbyś się podzielić?