Mówisz Mazury – myślisz cud natury. Jeziora, przestrzeń i ta wolność, którą czujesz z każdym kolejnym łykiem…oddechu rzecz jasna. No, ale umówmy się. Nawet w życiu Gentlemana przychodzi taki moment, kiedy musi się upodlić. Z dużą dawką kultury osobistej rzecz jasna. Pojezierze Mazurskie sprzyja temu w sposób powiedziałbym wręcz doskonały. Ot mamy cudowne okoliczności przyrody z równie ekscytującymi doznaniami, jakie mogą zafundować. I jak tu z tej okazji nie skorzystać…
Jak się upodlić to w Mikołajkach
Dla mnie Mazury to od kilku sezonów Mikołajki. Ot wiesz, urokliwe miasteczko, w sumie taki drugi Hel Pomorza. Generalnie jest co zobaczyć, ale i infrastruktura zmienia się na tyle, że robi się „tak jakby luksusowo”. Ja luksus lubię, co tam będę się oszukiwał, ale wiesz – ze smakiem. Luksus ma być wysmakowany, nienachalny i po prostu z klasą. Nie wpisuje mi się w niego widok zataczającego się gościa, który przyjechał z laską na wakacje i w miłych okolicznościach przyrody wylewa z kieliszka najlepsze Prosecco prosto na jej drogą sukienkę. Nie pasuje mi też wyciągnięta koszula, która oblana burbonem dotrzymuje towarzystwa chodnikowi. Jak pić i odpoczywać, to trzeba wiedzieć jak. Mam kilka propozycji.
Adrenalina z klasą na wodzie w tle
Nie wiem jak Ty, ale ja lubię czasem poczuć, że żyję. Wiesz, nie tylko w sytuacjach, kiedy ciśnienie skacze jak dziecko kolejny raz powie tata tata tata tata…daj! albo w firmie gonią Cię deadliny. Mówię o takiej sytuacji, kiedy upodlasz się pozytywną adrenaliną. Kiedy wszystko wokół Ciebie nabiera tempa i często myślisz sobie – co ja robię, ale mimo to jest bosko! Wiesz co, znalazłem w Mikołajkach taki sposób – łodzie motorowe. O Stary, klasa sama w sobie. Mam taką sprawdzoną wypożyczalnię w której ostatnio właśnie wynająłem motorówkę. Licznik dobił do 90 km/h. To uczucie nieokiełznanej niczym wolności, kiedy jesteś Ty i bezkres jeziora. Jak to leciało…”patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle”. Jesteś Ty, ster, luksus w którym właśnie się znajdujesz. To tak jakbyś upił się endorfinami.
W tej samej wypożyczalni istnieje jeszcze możliwość wypożyczenia skuterów wodnych. Ot – też fajna zabawka, można poszaleć samemu, albo w duecie z kumplem, żoną…sam już sobie puść wodze fantazji. Niemniej warto. Ten ryk silnika, jesteś panem sytuacji, dominujesz nad przestrzenią w której się znajdujesz, ale oczywiście wszystko z kulturą. Wiesz, nie wiem jak Ty, ale dla mnie najgorszym typem są „wolnościowi kierowcy wodni”, którzy wszystko i wszystkich dookoła mają po prostu mówiąc kolokwialnie gdzieś. Wiesz, jadą sobie na swoim luksusowym skuterku, robią fale gdzie popadnie, reszta osób na wodzie – a co mi tam te osoby! Nie, no dramat.
A może jacht? No bajka. Wiatr w żaglach, zapach whisky w „dzień gorącego lata” i bezkres jeziora. Widok niczym z ujęć filmów o Bondzie, ale kto mówi, że raz na jakiś czas nie można być takim polskim agentem, co. A tak już całkiem poważnie. Tutaj nie ma mowy o kaskaderach. Ekipy filmowej nie ma, śruby pod wodą są prawdziwe, równie prawdziwe jak sama woda. Jeśli więc mówimy o upodleniu się na jachcie, to zawsze z myślą pod tytułem: pij z umiarem i zawsze w towarzystwie sternika. Wiesz, upodlanie upodlaniem, wszystko jest dla ludzi, ale trzeba wiedzieć, jak z tego „wszystkiego” trzeba umieć korzystać.
Pić to trzeba umieć
No dobra, alkohol i szybkie motorówki nie są najlepszym połączeniem, zwłaszcza że już sama adrenalina da Ci takiego powera do działania, że piwko czy drineczek nie będą Ci w ogóle potrzebne. A co po dotarciu na suchy ląd? Wtedy możesz trochę zaszaleć i po prostu dać w palnik. Alkohol jakby lepiej smakuje w pięknych okolicznościach przyrody – tu musisz się ze mną zgodzić, co wcale nie oznacza, że już w pierwszy wieczór musisz zaliczyć KO.
Prawdziwy mężczyzna co prawda powinien świecić przykładem zawsze i wszędzie, nawet kiedy wlewa w siebie kolejny kufel złocistego napoju bogów, jednak spójrzmy prawdzie w oczy – ja, Ty i każdy inny facet na tym łez padole po prostu musi od czasu do czasu zafundować sobie hard reset. Oczywiście żeby nie było – nie jestem za ostrymi libacjami w każdy weekend, ale jako szanujący się Polak z krwi i kości lubię sobie czasem porządnie „golnąć”. Ale ostrzegam – mocno zakrapiane imprezy nie sprzyjają zachowywaniu resztek godności, jednak dzięki kilku sprawdzonym trikom wypracowałem sobie pewien schemat działania, który w sam raz wpisuje się w filozofię kulturalnego upadlania się i to nie tylko na Mazurach. Podzielę się z Tobą swoją jakże cenną wiedzą i doświadczeniem – nie musisz dziękować.
Przejdź na ciemną stronę mocy
Nie ma nic bardziej męskiego niż muśnięta mazurskim słońcem skóra, która w kontraście ze śnieżnobiałą koszulą wypraną w proszku od Zygmunta Chajzera jest ultra prostym przepisem na pożądliwe spojrzenia płci żeńskiej (no nie tylko żeńskiej…). Ale proszę Cię – po kilku głębszych nikt już nie będzie zwracał uwagi na to, czy masz na sobie kawałek białej szmaty ze znaczkiem Tommy’ego Hilfigera czy postanowiłeś pójść śladem Cejrowskiego i poszedłeś w hawajskie klimaty. Przezorny zawsze ubezpieczony, dlatego swój imprezowy outfit ZAWSZE, ale to ZAWSZE komponuj z ciemnych ciuchów. Nie trzeba Ci chyba tłumaczyć, na którym kolorze bardziej widać kleksy z wina, żarcia czy też jednego i drugiego. Nie wspomnę już o sytuacji, która no nie powinna Ci się zdarzyć (ale nigdy nie mów nigdy) – po zmieszaniu wódki, piwa, whisky i innych jakże smacznych trunków Twój żołądek może się po prostu zbuntować. Tutaj chyba już nic nie muszę dodawać.
Nie rób „wiochy”
W polskich pubach i klubach wciąż czasem jestem świadkiem totalnego buractwa, które prawdziwemu dżentelmenowi po prostu nie przystoi. Ja wiem, że po alko to różne dziwne pomysły przychodzą do głowy, a kontrolowanie swoich kończyn jest trudniejsze niż wspinaczka na Mount Everest. To jednak nie jest usprawiedliwienie dla dziwnych akcji z rodzaju „wieś tańczy i śpiewa”. No cholera jasna, czy serio chcesz być tym samcem alfa, któremu wydaje się, że jest królem parkietu, a tak naprawdę lideruje w wyścigu o największego „Janusza Cebulaka” wieczoru? Podejrzewam, że znam odpowiedź na to pytanie. Dlatego żeby czasem nie przeszło Ci przez myśl wydzieranie się i gwizdanie na kelnera, chociaż szansa na to, że Cię usłyszy jest bliska zeru. Odradzam też kierowanie niepochlebnych komentarzy w stronę innych podchmielonych amatorów napojów wyskokowych – jedno niewłaściwe słowo, a śliwę pod okiem masz jak w banku. I na koniec najważniejsze – bajerować laski to trzeba umieć, chociaż niektóre lubią facetów w stylu Johny’ego Bravo – if you know what I mean.
Stop słowotokowi
Po alkoholu nawet z największych introwertyków wychodzą dusze towarzystwa, jednak mówienie wszystkiego co Ci ślina na język przyniesie to nie najlepsza strategia. Uwierz mi, że kac moralny potrafi męczyć znacznie dłużej niż ten po wypiciu większej dawki wysokoprocentowych trunków. Najlepsze rozwiązanie? Im mniej tym lepiej – nie staraj się używać długich i skomplikowanych słów, dzięki którym po trzeźwemu pewnie byś zabłysnął. Wypowiadając je „pod wpływem” osiągniesz skutek odwrotny do zamierzonego – niezrozumiały bełkot gwarantowany. Jako dżentelmen staraj się wypowiadać krótko i na temat – istnieje szansa, że zostaniesz uznany za elokwentnego faceta zamiast eksperta od wszystkiego i od niczego.